Stowarzyszenie Pokolenie Stowarzyszenie Pokolenie
148
BLOG

Przemek Miśkiewicz: Dziękujemy za Wolność!

Stowarzyszenie Pokolenie Stowarzyszenie Pokolenie Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

To było chyba około 22.00, a może później, 4 czerwca 1989 roku. Pod Komitet Obywatelski w Katowicach przy ul. Słowackiego podjechał samochód z pierwszymi wynikami z komisji wyborczej. Pamiętam, jak z żuka, prawie w biegu, wyskoczył rozentuzjazmowany człowiek z kartką z wynikami  z zamkniętej komisji  w Areszcie Śledczym. „Wygraliśmy”- wszyscy rzucili się na wyniki. No rzeczywiście,  jest zwycięstwo.  „W innych komisjach już tak dobrze nie będzie”- powiedziałem. Ale pomyliłem się; wszędzie było dobrze - i to jak dobrze! Lista Krajowa, którą polecaliśmy wszystkim skreślać, przepadła, mimo, że Wałęsa kilka dni wcześniej zadeklarował, że on listy nie skreśli. Rano, mając już dane, z niemalże wszystkich komisji, zrobiliśmy z małżonką tabelę z katowickimi wynikami  i wywiesiliśmy na szybie Komitetu Obywatelskiego. Zwycięstwo było pełne. Nasi przeszli, oni nie, a lista krajowa przepadła. Od rana telefony - jak w innych ośrodkach? Zdaje się, że zwycięstwo wszędzie. Więc w tej sytuacji w Zgromadzeniu Narodowym będzie większość. Jeszcze druga tura, trzeba pomóc kilku  naszym,  a tamci niech jakoś wpełzną do tego parlamentu. Tego się nikt nie spodziewał - knock-out! 

Ani ja, ani żona, tak jak wielu innych znajomych, na wybory nie poszliśmy. Uważaliśmy, że branie jakiegoś ochłapu z łaski komunistów to nie jest OK. A dodatkowo kwestia niedopuszczenia na listy opozycyjne radykalnych antykomunistów. Ale mimo, że nie byliśmy na tych wyborach, to mieliśmy poczucie zwycięstwa. Jednak ten „Ponton” to cwaniak - wpuścił czerwonych w maliny. Ten cały Okrągły Stół to deska do trumny czerwonego.  Zgromadzenie Narodowe wybierze naszego prezydenta, a potem nowe wybory, delegalizacja komunistów…

Oczywiście z perspektywy czasu każdy jest mądry, ale ja naprawdę tak myślałem i nie wiedzieć czemu, mając wtedy 27 lat, wierzyłem naiwnie, że w polityce, jaka będzie robiona przez  naszych, obowiązują jakieś zasady. Trochę niepokojące wypowiedzi w „Gazecie Wyborczej”, telefony z Warszawy, że trzeba jednak odpuścić czerwonemu, bo jest silny i ma wojsko, a my nie, i chwilę później informacja, że  w drugiej turze będzie nowa lista krajowa i ilość głosów, jaka na nią padnie, nie ma już znaczenia… Kilka tygodni później Zgromadzenie Narodowe wybiera przy udziale naszych Jaruzela i mamy już początki III Rzeczypospolitej. Takiej właśnie, jaką mamy i jaka dla dużej części obywateli jest właśnie tym, czego oczekują.

Bo przecież nie da się zaprzeczyć, że żyjemy w państwie demokratycznym i jakby większość chciała zmienić tą sytuację, to zmieniłaby podczas wyborów parlamentarnych, samorządowych, prezydenckich bez problemu. I chyba o to przede wszystkim walczyliśmy w latach 80. Myślę, że gdyby podczas karnawału „S” 80-81 władza zaproponowała społeczeństwu wariant takich praw, jakie mamy teraz, to zdecydowana większość wzięłaby to w ciemno. Tylko problem jest w tym, że z czasem pokochaliśmy pewne marzenie wyidealizowanej Polski, w której wszystkie warianty mogą się zdarzyć, ale jeden nie przejdzie. Nie będzie tam komuny. Postkomuna – nikt sobie tego nie wyobrażał, nie mieściło się w naszych głowach, że coś takiego może zaistnieć. Myśleliśmy też o Polsce sprawiedliwej. To, że dawny esbek będzie miał emeryturę większą niż przeciętny opozycjonista?  Nie róbmy jaj – tego to chyba nawet oni się nie spodziewali. Pamiętam rozmowę z funkcjonariuszami SB podczas jakiegoś przesłuchania w drugiej połowie lat 80. „Pan wie, że nawet jeżeli sytuacja się zmieni, to my nadal będziemy potrzebni?”. „Jeżeli tak się zmieni, że wy nadal będziecie potrzebni, to ja stąd wyjadę, bo to będzie znaczyło, że nic się nie zmieniło” . To była naiwna odpowiedź, oni są w dużej mierze nadal potrzebni, a ja nie wyjechałem…

Niedługo po wyborach wyłączyłem się z działalności społecznej. No niby tak miało być - o to walczyliśmy, żeby nie musieć się zajmować polityką - nasi w parlamencie się tym zajmują. Tylko jakieś poczucie, że to nie do końca tak miało być… Prowadzę księgarnię z kumplem z podziemia. Trzymamy fason, nie sprzedajemy komunistycznych książek, mamy na życie dla siebie i naszych rodzin, otwieramy kolejne punkty, ale prawdziwą kasę robią wydawnictwa, które bynajmniej nie wywodzą się z etosu „S”. Typowe nomenklaturówki,  jak BGW, Muza, Multico i wiele innych. Do księgarni zachodzą koledzy z podziemia, którzy kupowali bibułę  i coraz częściej biorą na „krechę”. Ja sobie jakoś radzę, ale wielu z nich coraz gorzej. Danka co rusz przychodzi pożyczyć kasę, Stefan prosi o odłożenie książki – zapłaci po wypłacie. Michał pracuje jako kierowca w hurtowni książek, Andrzej na bezrobociu. Niby wszystko OK, tylko Michał, Danka i Andrzej byli we władzach podziemia, a Stefan też swoje odsiedział i działał naprawdę mocno. Ale to nie jest problem, który tylko ich dotyczy. To nie tak, że sobie nie radzą w nowej rzeczywistości. Jeszcze tego nie widzę tak wyraźnie, ale to jest zjawisko dość powszechne. Ci, co walczyli i dali z siebie najwięcej, są zdecydowanie stratni na „transformacji”. I byłoby to do zniesienia - cóż, wreszcie nie robiliśmy tego dla pieniędzy - gdyby nie to, że beneficjentami stali się ci, którzy ich gnębili. A najgorsze jest to, że na tych prawdziwych bohaterów lat 80. wiele osób patrzy jak na frajerów. Czy taka miała być ta nasza Rzeczpospolita? Wiemy, że nie.

Ja nie wytrzymuję po wyborach w 1995, kiedy wygrywa Kwach. Na to nie ma zgody – jeżeli  nasi koledzy  tak pokierowali demokracją, że komuch, i to taki najbardziej obrzydliwy, który nawet nie wierzył w komunizm, tylko poszedł tam robić biznesy, wygrywa wybory - to coś jest nie tak. Zostaję szefem Ligi Republikańskiej na Śląsku. Od tej pory hasło „Precz z komuną!” staje się ponownie wyznacznikiem moich działań. Liga jest super przygodą. Znowu zadymy, awantury z policją itp. Ale na tym nie da się budować. W 1997 zakładamy Stowarzyszenie Pokolenie i zaczynamy zajmować się najnowszą historią Polski, w tym szczególnie latami 1976-1990. Różnie to idzie, bo Państwo jest średnio zainteresowane historią. Być może właśnie to, że Solidarność to nie tylko Lech Wałęsa, Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki, ale setki tysięcy bezimiennych bohaterów: działaczy, drukarzy, kolporterów, powoduje, że zdobywanie jakichkolwiek pieniędzy na upamiętniane historii idzie jak po grudzie.

W 2006 rusza projekt Encyklopedia Solidarności, w którym głównymi partnerami są IPN i Pokolenie oraz Oficyna Wydawnicza Volumen. Docieramy do coraz większej ilości osób. Tworzymy hasła i biogramy. W projekcie pracuje kilkaset osób. Nasza wiedza o ruchu Solidarności i ogólnie opozycji antykomunistycznej jest coraz większa. Widzimy tysiące dotychczas bezimiennych bohaterów, bez których Wałęsa nie dostałby nagrody Nobla, Michnik nie zostałby naczelnym „Gazety Wyborczej”, a Bujak nie przepraszałby za Solidarność. To właśnie Ci zapomniani tyrali przy ramkach, sitach i powielaczach, to oni wozili bibułę i trzymali „skrzynki” - czyli punkty kolportażowe. Chłopaków z pierwszych stron gazet nikt nie tłukł do nieprzytomności, nie odbijał im nerek i nie straszył zabiciem żony, córki czy syna. Jeżeli kogoś z przywódców wyrzucano z roboty, to zaraz pisała o tym podziemna prasa, zachodnie rozgłośnie polskojęzyczne podawały w serwisach informacyjnych. Tych, do których docieramy po latach, utrzymywali po wyrzuceniu koledzy z pracy, a w drugiej połowie lat 80. Komisja Interwencji, prowadzona przez nieocenionych Zbigniewa i Zofię Romaszewskich. Tylko, że Komisja po 1989 roku przestała istnieć, a właśnie oni byli najbardziej bezbronni, kiedy podczas transformacji były likwidowane ich macierzyste zakłady pracy, a ich dawni koledzy z władz związkowych zostawali posłami, senatorami, dyrektorami lub szli do biznesu. Teraz już solidarność nie obowiązywała - cóż, skutki wolnego rynku, na którym nie każdy potrafi się odnaleźć.

Projekt Encyklopedii, który w założeniu miał zebrać informacje o ludziach i wydarzeniach, które miały miejsce w latach 1976-89, okazał się też źródłem wiedzy o problemach współczesnego państwa polskiego, które nie jest w stanie zadbać o tych, którzy walczyli o wolność. Okazało się, że im głębiej wchodzimy w temat, tym więcej widzimy ludzkiego dramatu i zupełnego braku zainteresowania państwa polskiego losem swoich bohaterów. Mniej więcej co dziesiąty z opisywanych przez nas ludzi znajduje się w tragicznej sytuacji materialnej. A trzeba pamiętać o tym, że osoby objęte naszymi badaniami, to Ci najaktywniejsi, więc co będzie, jeżeli zejdziemy niżej?  Nie chcę podawać nazwisk, aby Ci wspaniali, uczciwi ludzie nie poczuli się zażenowani. W wielu przypadkach Oni niczego nie oczekują i nie zamierzają o nic prosić, ale zwykła ludzka uczciwość i poczucie przyzwoitości mówi, że im się jednak coś od państwa polskiego, ale też od nas, ludzi, którym jednak wiedzie się nie najgorzej, należy. Ich historie  powinny być wyrzutem sumienia dla wszystkich, którzy rządzili w Polsce po 1989 roku, a szczególnie tych wywodzących się z etosu Solidarności.

Piotrek został  wyrzucony ze studiów w 1982. Jesienią 81 brał udział w strajkach studenckich. W stanie wojennym zajmował się w podziemiu  drukiem i uczył drukować innych. Obecnie mieszka w starym, zrujnowanym domu razem z ciężko i nieuleczalnie chorą żoną, której nie można zostawić samej bez opieki  i z trójką dzieci, z których dwoje jest upośledzonych. Żyje z renty na żonę (ok. 700 zł) oraz z tłumaczeń z angielskiego. Nie jest przysięgłym, więc tłumaczy po znajomości.
Do pracy iść nie może, bo każde wyjście z domu może skończyć się próbą samobójczą żony. Pomaga mu finansowo siedemdziesięciokilkuletnia  matka , podziemniaczka - redaktorka pism, które on drukował, obecnie emerytka (ok. 1000 zł emerytury), która dorabia na pół etatu za 500 zł. Piotrek sobie radzi, ale dobija go sezon grzewczy. Co roku brakuje mu ok. 3000 - czy naprawdę w skali państwa to jest tak strasznie dużo?

Janek był w Solidarności Walczącej - całe podziemie bez wpadki, drukarz i redaktor podziemnej gazetki. Do niedawna całkiem nieźle sobie radził - inżynier, szefował w spółkach, żona graficzka. Kilkanaście lat temu syn ciężko zachorował  i wszystkie oszczędności poszły na leczenie, potem kasy brakło, więc wzięli kredyty. Syn umarł, długi zostały.  Trzeba było zrezygnować z roboty, bo wypłaty zajmował komornik, na wypłaty żony też siadał. I zaczęła się kołomyjka. A to prąd wyłączają , a to grożą wyrzuceniem z mieszkania. W zimie jest jeszcze w miarę - co prawda nie dogrzewają, ale zgodnie z ustawą nie mogą ich wyrzucić, ale wiosną trzeba co roku załatwić ok. 5000 żeby na tyle spłacić zadłużenie, żeby mogli jakoś dociągnąć do następnej zimy. Czy Polski nie stać na to, aby ten problem rozwiązać? Oczywiście, wiadomo, są przepisy i ogólnie przecież wiele osób jest w takiej sytuacji - tylko może jednak przydałaby się ustawa, która pomogłaby tym, którzy przez tyle lat ryzykowali wszystkim, a teraz zostali z niczym.

Włodek razem z żoną prowadził w swoim mieszkaniu skrzynkę kolportażową, chyba największą w  Regionie. Włodek w 1987 stracił nogę w wypadku w kopalni, ale radził sobie - dostał protezę, pracował nawet na dachach w Austrii na początku lat 90. 16 lat temu poszedł wieczorem na piwo do knajpy na wsi, gdzie kupili sobie niewykończony domek. Wypił kilka piw i wrócił do domu, położył się do łóżka i już nigdy nie wstał o własnych siłach. Lekarze się nim nie zajęli i biedak od szesnastu lat ledwie może przejść kilkadziesiąt metrów o kulach. Domek oczywiście jest nadal niewykończony, natomiast On i żona są na wykończeniu.
Spotkałem ich  po latach , pojechałem do nich. Włodek ma jedno marzenie -  żeby mieć kiedyś wolne 1000 złotych - kupiłby sobie Encyklopedię Filozofii Ojca Krąpca. Dwa lata temu pomogłem załatwić im 2500 zapomogi przed Świętami. Zadzwonił i rozpłakał się - kupili węgiel na zimę, będzie ciepło.  Można  zapytać, gdzie są dawni przyjaciele, gdzie te komisje zakładowe, w których dawniej działali. Owszem, takie pytania trzeba zadawać, ale jednak podstawowym pytaniem jest: gdzie jest państwo polskie, które tożsamość swoją zbudowało właśnie na ich walce.

Podałem te trzy przykłady, a mógłbym podać z 50, ale te są wymowne, a przede wszystkim ci ludzie się nie skarżą i są zażenowani pomocą, którą dostają.
Tak naprawdę to wszyscy powinni być objęci pomocą Państwa, ale III Rzeczpospolita, w odróżnieniu od II, nie potrafi podziękować tym, którym zawdzięcza niepodległość. Legioniści, Powstańcy Styczniowi, Powstańcy Śląscy i Wielkopolscy mieli renty, przywileje, domy opieki i powszechny szacunek. Ludzie Solidarności, jeżeli nie weszli w układy, albo zwyczajnie po ludzku nie umieli sobie poradzić w nowej rzeczywistości, mają długi, komorników, nędzę i wzruszenie ramion. A wszystko to widzą młodzi i szybko się uczą, co się w życiu opłaca. Państwo niestety nie zdało egzaminu, ani  po Smoleńsku, ani w żadnym innym momencie. Przyznawanie rent specjalnych, będących w gestii Premiera, jest drogą przez mękę, brak kompetencji i impertynencję urzędników. I z największą przykrością muszę stwierdzić, że rządy PiS-u nie odbiegały w tej kwestii od przykrej reguły.

Od z górą dwóch lat ubiegamy się o  rentę specjalną dla Andrzeja Rozpłochowskiego,  który po latach pobytu w Stanach powrócił do Polski. Tej Polski, o którą walczył i odsiedział przeszło dwa i pół roku w więzieniu. Urzędnicy z kancelarii Premiera dokonują cudów ekwilibrystyki, żeby nic z tego nie wyszło, tak jak i z kilkunastoma innymi wnioskami z całej Polski. Renty i emerytury specjalne są w gestii premiera. Można rzec, że to jest pewien wytrych, dopóki nie ma pomysłu na całościowe rozwiązanie problemu, aby pomóc właśnie tym ludziom, którzy w sposób szczególny zasłużyli się dla Polski. Można skorzystać, ale… trzeba chcieć - niestety chęci nie ma.

Mija 25 lat naszej kulawej niepodległości. Co by nie mówić - jednak jest bez porównania lepiej. Problem w tym, że nie wszystkim. I nigdy nie będzie sytuacji idealnej, żeby wszyscy czuli się dobrze, byli zdrowi, młodzi i piękni. Tylko, że nikt tego nie oczekuje. Kilka miesięcy temu przez Senat przeszła uchwała, dotycząca specjalnych uprawnień dla tych, którzy walczyli z komuną w latach 1956-1989. Ustawa całkiem sensowna, w wyniku  której osoby, które opisałem powyżej, miałyby szansę żyć w miarę godnie. Obejmowałaby ona kilkanaście tysięcy przypadków, ale tak naprawdę w budżecie państwa nie uczyniłaby uszczerbku – kwoty, jakie poszłyby na realizacje podstawowych celów, na pewno nie byłyby większe od tych, które idą na emerytury byłych ubeków. Wydawało się, że na  25-lecie  sejm będzie mógł w ten sposób zadośćuczynić tym, którzy najbardziej przyczynili się do tego, że obecni posłowie mogą zasiadać w ławach poselskich, a rządzący mogą ogłaszać swoje sukcesy. Niestety okazuje się, że jest masa ważniejszych spraw, a może po prostu kalkulacja polityczna - po co „uprzywilejowywać” grupę, która i tak na rządzących obecnie nie zagłosuje? 

Władza, jaka jest, każdy widzi. Kiedy będziecie Państwo czytać ten artykuł, prawdopodobnie w mediach będzie prawdziwy festiwal wypowiedzi o tym, jak to Lech Wałęsa, przy pomocy kolegów z obecnej partii rządzącej wykiwał komunistów i wspólnie przynieśli nam 25 lat temu wolność. Warto wtedy, aby każdy z nas pamiętał, że tej kulawej, ale jednak wolności nie byłoby, gdyby nie Ci, którzy najmniej na niej skorzystali, Oni są bohaterami i Im powinniśmy powiedzieć: Dziękujemy za Wolność!

Przemysław Miśkiewicz, przewodniczący Stowarzyszenia Pokolenie

Tekst ukazał się również w Kurierze Wnet

Nasze szeregi tworzą ludzie różnych profesji i zawodów. Są wśród nas dziennikarze, politycy, adwokaci, działacze społeczni, twórcy kultury i sztuki – ludzie kreatywni których połączyło przywiązanie do konserwatywnego systemu wartości. Wierni tym wartościom wspieramy wszystkie inicjatywy promujące ideę wolnego społeczeństwa, obronę mechanizmów gospodarki wolnorynkowej oraz poszanowanie dla tradycji i kultury narodowej. Wywodzimy się z różnych grup i środowisk jednak większość z nas swoją pierwszą społeczną działalność prowadziła w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. To właśnie tam formował się światopogląd wielu z naszych członków. To właśnie tam nabywaliśmy pierwszych doświadczeń.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo